drogami okazała się drogą przez "jamy", jak miejscowi nazywają dziury w drodze. A do tego cały czas raz do góry, a raz na dół. Do
tego to słońce i to wszystko trochę mnie na koniec dnia wykończyło.
jest, że powinien tam być wiem. Mam pewien system pomagający mi w tym. Rower leży, ale cały biały. I ta zielona trawa, na której
wczoraj jadłem kolacje, też cała biała. Myśle sobie, a może to ze mną coś nie tak? Może ta kolacyjna zupka z taniego sklepu ma
jakieś domieszki, no bo tak dobrze mi się po niej spało. Ale jakby miała, to by nie była tania, albo by jej wcale nie było, bo by ją
wykupili, a była. Wiec to nie zupka. Czyli co?
Czyli to białe to nic innego jak szron. Co dziwne, bo w namiocie było cieplutko. Nic nie wskazywało na nocny przymrozek, który
jednak się zdarzył.
Potem było śniadanie z musli własnej roboty. Pakowanie dobytku do siedmiu sumek, wszytko to na rower, juz nie biały, i w drogę. A
cel na dziś to dojazd w góry do wioski Bystriec. Zostawienie roweru i podejście z częścią dobytku do Kuby. To znaczy do "Chatki u
Kuby".
Krakowa, spałem w łóżku. Wczoraj zadzwonił do mnie mój kolega Jura i zaproponował, że będzie jechał w moim kierunku i może zabrać mi
sakwy. I tak ostatnie 10 km do Bystrieca jechałem na lekkim rowerku. A to wielka różnica, bo rower zupełnie inaczej się prowadzi.
Umówiliśmy się u Anatola w domu, gdzie też zostaliśmy na noc. Wieczorem odwiedziliśmy Kubę, a po kolacji wróciliśmy do Anatola.
Teraz czekam na Jurę, który poszedł jeszcze po znajomych i wszyscy razem idziemy do "Chatki u Kuby", gdzie będziemy odpoczywać.