Miły akcent po drodze gdzieś w Kiszyniowie.
A potem była masakra. Deszcz, wiatr, pod górę. Masa aut pedzacych jak po autostradzie. Mokro, brudno, głodno i do domu daleko. Kark boli a ja tak jadę i jadę. I nie wiem gdzie mam jechać bo drogi dwie a znaków niema. Ale jest sklem. Stoi przy nim człowiek. Więc o drogę pytam. Wytłumaczył jak trzeba i byta czy się kawy napije a ja że chętnie. Kawę dostałem. Do tego dwie kremówki - właśnie jedna jem na kolacje. Do kremówki herbatę. A do ręki butelkę wina. I to jakiego. Smaku nie opiszę, ale spać po nim napewno będę dobrze.
I tak siedzę i dumam. Jaki jest człowiek. A jaki ja jestem. Co zaspokoiłem? Potrzeby materialne a może nie. Brzuch pełny, w plecaku wino i kremówki - to cieszy. Ale ważniejszy był człowiek. Potem dalej w tym deszczu jechałem ale już się śmiałem. Już nie było mi źle, mokro i zimno. Cieszyłem się bo spotkałem kogoś na swej drodze kto popchnoł mnie daleko do przodu. Bo wszystko jest w głowie.
I jadąc samemu do przodu wiem ze nie jadę sam. Dziękuje.
A dalej droga choć pod wiatr była łatwiejsza. A co najważniejsze przestało podać i nawet pojawiło się słońce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz