piątek, 13 czerwca 2014

Alma-Ata

Dzień  47. 12.06.2014 - Alma-Ata

Wczoraj po 46 dniach podróży, od wyjazdu z domu, dotarłem do Alma-Aty. Szybciej niż zakładałem, ale jak sam mówię - jestem w podróży. A to oznacza że nie mam sztywnego planu czy kalendarza a podróż sama układa swoje tępo. Za to na celowniku pojawiły się nowy pomysł, czyli dojazd i zwiedzanie Kanionu Czaryńskiego. Położonego około 200 km na wschód od Alma-Aty. Sam kanion ma około 150 km długości. A wyglądem przypomina Wielki Kanion Kolorado.
Mam na to około dwa tygodnie bo na 2 lipca mam być w Biszkeku gdzie spotkam się ze znajomymi. Razem będziemy przez ponad miesiąc pokonywać góry i przełęcze Kirgistanu. To dla mnie będzie odmiana po dwóch miesiącach samotnej podróży. Odmiana bo już przywykłem. Przywykłem do tej indywidualności w podejmowaniu decyzji. Pełnej niezależności. Tego jak jestem postrzegany przez innych. Jakie budzę zainteresowanie u miejscowych. A dla nich jestem kimś budzącym ciekawość. Zapraszając mnie do domu - na czaj, obiad czy nocleg. Otwieram na ten czas u nich okno na mój świat. Świat mojej podróży i świat mojego domu. Pytaj a jak Ci tu u nas a chwilę potem a jak tam w Polsce. Jak się tam żyje. A ja zawsze wtedy myślę o tych milionach Polaków w Anglii co na chleb zarabiają bo w Polsce przetrwać ciężko. I co mam powiedzieć? I mówię jak jest. A zaraz potem a tobie jak? I muszę tłumaczyć że u mnie jest teraz czas. Że jestem w drodze. Bo tak taniej niż siedzieć w domu.  Bo to takie szczęście nie mieć pieniędzy ale mieć czas. Być tam gdzie się ma ochotę być i robić to co się chce. Choć oczywiście nie zawsze jest to łatwe. Bo jak powiedział Wiktor, podróżnik z Moskwy, u którego gościłeś przez kilka dni w miejscowości Maka - podróż to wyzwanie, odwaga i trud. Bywa niebezpieczna i męcząca.
Bo jak by to było w moim życiu gdy bym miał worki z kasą a nie miał bym na nic czasu. To trudno sobie przecież nawet wyobrazić. Na szczęście na świecie są dobrzy ludzie, którzy to rozumieją i pomagają strudzonemu wędrowcowi. Czy to chłopak pilnując przejazdu kolejowego gdzieś na stepie, wołając choć napij się ze mną czaju. Czy jak wczoraj gdy czekałem obok wiaduktu przy przyczepce gdzie sprzedawano kwas. Zatrzymuje się samochód, wychodzi dwoje mężczyzn zaczynają ze mną rozmawiać po czym bez słowa podają mi do ręki pół litra zimnego kwasu. Bo oni rozumieją kim jestem. Nie potrzeba słów. Trzeba wiedzieć jak się zachować. A oni o wiedzą. Bo wynika to z kultury. Kultura uczy jak obchodzić się z drugim człowiekiem. Zresztą uczy tego nie tylko kultura. Bo każda religia również to mówi. A mi znowu do głowy wlatują te polskie obrazki. Chwilę, których byłem świadkiem...
Wiktor opowiadał niesamowite historie. Urodził się w Makat bo tam została przesiedlona z Krymu jego rodzina. A wszystko przez to że jego mama była w połowie Ormianką. To wystarczyło. Wiktor po wojsku i studiach już tam nie wrócił. Jak sam mówił stosunki z mamą się nie układały. Była w tym jakaś podświadoma wina. Ojciec zginął na wojnie. On sam go nie poznał. Matka została sama. Nie mogąc tego zaakceptować obwiniała za to co się stało Wiktora. A przecież on nie miał na to żadnego wpływu.
Aktualnie Wiktor jest na emeryturze, mieszka na stałe w Moskwie. Niedawno zmarła mama i zostawiła mieszkanie, które Wiktor planuje sprzedać co nie jest tam takie łatwe. Sam też jest zapalonym rowerowym podróżnikiem. Jego częsta trasa to Moskwa kierunek morze czarne. Zna tam doskonale całe wybrzeże. I zaraził mnie bym tam przyjechał.
Jego historie, które opowiadał były niezwykle ciekawe ponieważ wychodziły poza zwyczajne postrzeganie świata. Mówił o tym że czas jest jak harmonia. Raz płynie wolniej a raz szybciej. Co chyba sam po sobie rozumiem. Są takie miejsca gdzie przez kilka minut czas zasługa. Ktoś kto się tam znajduje przez te chwile jak by był wyłączony. Dla niego był to ułamek. Wiktor opowiedział mi to dla tego żebym zrozumiał pewną historię. Kiedyś został napadnięty przez kilku mężczyzn. W ich rękach były stalowe pręty którymi go bili. Wiktorowi nic się nie stało a sami się okaleczyli. Na milicji zeznali że jak go bili tymi prętami to one przechodziły przez niego jak przez powietrze. A Wiktor mówił że w tym czasie wszystko dla niego co widział było wolniejsze a on sam szybszy. Gdy pręt dotykał jego ciała on robił unik i zaraz pojawiał się tam gdzie stał wcześniej. Co mogło sprawiać wrażenie że pręt przez niego przechodzi. Jaka to siła i jak tego można dokonać tego nie wie. Natomiast jak twierdzi jest w tym zasługa anioła stróża.
Dla mnie to ciekawa osoba a podróż daje tą możliwość spotkania innych. Choć brzmi to wszystko nieco mało realnie dlaczego tego nie wysłuchać i się nad tym nie zastanowić. Może jednak nie jest to pozbawione sensu. A poprostu jeszcze nie wszystko rozumiemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz